Udało się szczęśliwie ściągnąć zdjęcia z pamięci aparatu. I daję kilka (bo późno i w ogóle pospiech, bo jutro trzeba raniutko wstawać) obiecanych zerknięć w minioną niedzielę.
Otóż z internetu dowiedziałyśmy się, że w ramach festiwalu zainicjowanego w bielskich Studziwodach, także w naszej sąsiedniej wsi przez las odbędą się obrzędy wiosenne, kultywowane w dawniejszych czasach przez miejscowych Rusinów. Zalicza się ich przeważnie do nacji białoruskiej, ale to jest bardziej dyskusyjny temat, w którym mocna nie jestem, więc go tylko tę wątpliwość sygnalizuję. To tutejsi, swoi. Jak zwał tak zwał. Na każdej wiosce inaczej z tym bywa.
Wracając do tematu, dzień niedzielny był piękny i słoneczny, jak widać na obrazku. Zajechałyśmy drogą przez las wprost od naszej zagrody zaczynającą się i wysiadłyśmy na samym początku wsi. A tam właśnie wysiadła z autobusu grupa obrzędowa i ruszyła z muzyką przez wioskę. Muzykanci grali na dudach, harmoszce, tamburynie. Ruszyłyśmy za nimi.
Doszłyśmy do gromadki, gdy grupa zatrzymała się przed gospodarstwem, przed które wylegli gospodarze i na zapytanie, czy mogą zagrać i zaśpiewać, otrzymali pozwolenie. Panie z zespołu (który zjechał z białoruskiego Polesia) przywitały zatem niskim ukłonem gospodarzy, trzykrotnie nawołując:
- Christos waskresien!
I trzykrotnie otrzymując odpowiedź od witanych.
Po czym baba przewodnia błogosławiła dom i życzyła wszystkiego dobrego ludziom, zwierzętom i roli. Po czym chór zaczynał śpiewy, a muzykanci granie, zaś dzieci tańcowanie.
Chwila odpoczynku pośród zabawy słowiańskiego chłopca z zespołu, na tle zwykłym jak najbardziej z podlaskiej wioski.
Przed niektórymi domostwami stał stół z tradycyjnym poczęstunkiem dla śpiewaków i tancerzy. I ciasteczka i napoje dla dzieci, i ciasto i zakąseczka do czegoś mocniejszego, polewanego przez najstarszego z rodu. Witano i goszczono się chętnie.
A jak się już artyści rozhulali to i się rozciągnęli malowniczo i zaprezentowali w całej okazałości przed szczodrymi gospodarzami. No, niestety, zdjęcia nie zanotowały dźwięku, czyli towarzyszącej całej sprawie bez przerwy pieśni na ustach.
Poniższe zdjęcie, zrobione zaglądającym ukradkiem dzieciom do starej i niezamieszkanej chaty jest właściwie wstępem do innej prezentacji zbioru fotografii z tej wioski i tego dnia. Mianowicie parady ruinek podlaskich chat, wpisanych w każdą wieś malowniczo, i naturalnie, tak jak stare drzewa wpisane są w żywy las. Dam ją na blogu w wolniejszej chwili.
Tak się miesza starość z młodością, przodkowie z następcami, i tak powinno być w życiu każdego człowieka, jego rodziny i wioski.
0